-->

sobota, 26 stycznia 2013

Prawdziwy kult jako azyl prawdziwej sztuki

  Wartość sztuki związana jest z jej niepowtarzalnością, która dotyczy różnych jej aspektów – albo samo dzieło jako przedmiot jest niepowtarzalne, albo jego forma; niepowtarzalna może być okazja do obcowania z nim, niepowtarzalny jest twórca dokonujący aktu kreacji w określonym czasie i przestrzeni. Sztuka to wielokształtne, unikatowe wydarzenie twórcze. Niekoniecznie twórcze w znaczeniu absolutnym – może być również odtwórcze tak, jak odtwórcze jest każde wystawienie jakiejś sztuki. Niepowtarzalność, o której mowa, ma jednak charakter subiektywny: coś jest niepowtarzalne dla kogoś. Niepowtarzalność jest sprawą odbioru.
  W związku z powyższym postęp technologiczny, który umożliwił nieskończone powielanie dzieł w różnych formach i dostarczanie tych powieleń pod „strzechy”, okazał się być destruktywny dla sztuki, którą teoretycznie popularyzuje. Kontakt ze sztuką kończy się dla wielu na kontakcie z mechaniczną kopią, posiadają oni reprodukcje na papierze lub ekranie, mogą w każdej chwili odsłuchać utworu na swoim mp3. Sztuka przestaje być niepowtarzalnym, specyficznym doświadczeniem, traci wartość, staje się masowym produktem, przestaje być angażująca, a staje się nudna. Nie jest już wydarzeniem, a staje się zaledwie tłem, jak monotonne wzory tapety lub terkot jakiegoś urządzenia. Zaangażowanie jakie może wzbudzać to tylko płytkie, sentymentalne reakcje.
  Być może z tego powodu nastąpił rozkwit różnego rodzaju happeningów i instalacji – to jest jakiś powrót do doświadczenia niepowtarzalnego wydarzenia, są one jednak i pewnie już pozostaną czymś marginalnym, nie trafiającym do szerokiego grona odbiorców, którzy najzwyczajniej nie będą mogli się do nich w żaden sposób do nich odnieść.
  Niemniej myślę, że nie wszystko stracone. Istnieje moim zdaniem przestrzeń, która jest skarbnicą prawdziwej sztuki w sensie (inter)subiektywnego doświadczenia niepowtarzalności. Jest to przestrzeń kultu, choć nie każdego. W wielu Kościołach kult upodobnił się do otaczającej go kultury za sprawą wejścia z nią w estetyczny dialog i dostosowywanie się do gustów biorących w nim udział ludzi, gustów ukształtowanych znowu poza nim. Tym samym zatracono jego wyjątkowość wśród ludzkich doświadczeń, odmienność wobec codziennych przeżyć estetycznych, która jest niezbędna, by spotkanie z kultem było niepowtarzalne. Z braku tej odmienności doświadczenie kultu pozostawia w uczestniku wrażenie, że to wszystko już spotkał poza murami świątyni, nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nie wymaga to od niego niczego, nie powoduje estetycznej niewygody zmuszającej do reakcji na to, co odbierają zmysły. Kult, który staje się czymś zwykłym na planie codziennie doświadczanej kultury, traci coś ze swojej prawdziwości.
  Nietrudno dostrzec, że takie uprzystępnienie kultu przynosi gorzkie owoce – wprawdzie jako nowość przyciąga nowych uczestników ciekawych kolejnej odsłony skądinąd znanej sztuki i kultury, jednak po wypróbowaniu go przez nich, spada jego popularność, nie ma w nim nic, co byłoby wyjątkowe, niepowtarzalne, a zatem cenne i cenione. Słowem: nie ma w nim prawdziwej sztuki.
  Prawdziwy kult jest w sposób trwały atrakcyjny, choć jest to atrakcyjność wymagająca. Przede wszystkim kult nie jest obiektem, jest wydarzeniem. Nawet jeśli jest wydarzeniem, które powtarza się okresowo, właściwością wydarzeń jest ich naturalna niepowtarzalność wynikająca z upływu czasu. Kult zawsze jest czymś nowym chociażby z subiektywnego punktu widzenia uczestnika – co tydzień, przychodzę do świątyni jako nieco inna osoba i jako taki muszę się z kultem na nowo zmierzyć. Oczywiście nie ma dwóch takich samych nabożeństw – każda liturgia jest każdorazowo na nowo wprowadzana w życie, wskrzeszana z ksiąg i pamięci, do tego urozmaicana w zależności od kalendarza liturgicznego. Pod tym względem przypomina sztukę teatralną – czym innym jest ją czytać, czym innym zobaczyć ją na jednym spektaklu, czym innym na drugim spektaklu. Różnica jest taka, że w liturgii nie ma widzów, tworzą ją wszyscy uczestnicy. Nie dość, że jest ona prawdziwą sztuką to jeszcze taką, która odbiorcę przekształca w twórcę.
  Nie ma mowy jednak tutaj o twórczości spontanicznej (co łatwo przeradza się w twórczość płytką). Kult jest odtwarzany, a to oznacza, że niesie ze sobą duży ładunek dzieł pochodzących od unikalnych twórców z minionych lat, wieków, odległych miejsc, które razem tworzą jedno wielkie estetyczne zobowiązanie wobec uczestników kultu. Powierzają im misję podejmowania tego dziedzictwa na nowo w sposób znaczący dla ich współczesności i biografii. Każda liturgia to zmaganie się z trudną sztuką, nie tylko odmienną od współczesnej, codziennej, popularnej kultury i sztuki, ale od kultury i sztuki wszystkich czasów. Minione pokolenia uczestniczące w kulcie zmagały się z dokładnie z tym samym wymaganiem i trudnością, a to sprawia, że niepowtarzalna liturgiczna sztuka zawiązuje ponadczasową wspólnotę intersubiektywnego doświadczenia. Ma to zdolność przetrwania, ponieważ nie zależy od jednej osoby i jej estetycznej degradacji. Intensywne, wspólnotowe, regularne doświadczenie prawdziwej sztuki tworzy dla niej azyl, miejsce odnowy, refleksji, estetycznej dyscypliny i – pomimo wysiłku jakiego domaga się prawdziwa sztuka – odpoczynku wobec wszechobecnej artystycznej nijakości i powielenia.

--Kamil M.

czwartek, 24 stycznia 2013

Drugi List Klemensa - rozdział 2

Rozdział 2
Wesel się, niepłodna, która nie rodziłaś, krzycz i wołaj, która odczuwałaś bólów rodzenia, ponieważ dzieci opuszczonej liczniejsze są, niż tej, która ma męża
. To, co rzekł: Wesel się, niepłodna, która nie rodziłaś, powiedział o nas. Niepłodna bowiem był nasza Eklezja nim dane zostały jej dzieci.
A to, co rzekł: Wołaj, która nie odczuwałaś bólów rodzenia, to mówi, abyśmy modlitwy nasze szczerze wznosili do Boga, abyśmy nie upadali na duchu jak te, które odczuwają bóle rodzenia. Zaś to, co rzekł: Ponieważ dzieci opuszczonej liczniejsze są, niż tej, która ma męża – bo nasz lud wydawał się być opuszczony przez Boga, teraz zaś gdy uwierzyliśmy, liczniejsi staliśmy się od tych, którzy sądzą, że mają Boga. Inne zaś Pismo mówi: Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników. To mówi, ponieważ tych, którzy giną, trzeba zbawiać. To bowiem jest wielkie i godne podziwu: nie to, co stoi stawiać, ale to, co upada. Tak też Chrystus zapragnął zbawić to, co ginęło i zbawił wielu przyszedłszy i powoławszy nas już ginących.
  Autor przeciwstawia najprawdopodobniej chrześcijan pochodzenia pogańskiego niewierzącym w Chrystusa Żydom powołując się na Ks. Izajasza 54. Jest to przeciwstawienie dwóch eklezji (zgromadzeń, społeczności, „kościołów” – wybrałem takie spolszczenie, ponieważ brak w naszym języku adekwatnego słowa). Eklezja pogańska nie rokowała dobrze, a jednak dzięki łaskawości Boga zyskała liczne potomstwo – wiernych, którzy są teraz wzywani do modlitwy. W kontraście żydowska eklezja jedynie sądzi, że ma Boga. Autor w tym odwróceniu upatruje spełnienia się słów Chrystusa, który miał przybyć, by ocalić grzesznych, upadłych i ginących. I tak rzeczywiście się stało. Teraz rzekomo Opuszczona ma liczne potomstwo, niż rzekoma Mężatka.

--Kamil M.

środa, 23 stycznia 2013

Drugi List Klemensa – rozdział 1

  A właściwie starożytna anonimowa homilia. Oto tłumaczenie pierwszego rozdziału z krótkim komentarzem.
Rozdział 1
Bracia, tak trzeba nam myśleć o Jezusie Chrystusie, jak o Bogu, jak o Sędzim żyjących i umarłych i nie powinniśmy mniemać o naszym zbawieniu jak o czymś małym. Gdy bowiem mamy o Nim niskie mniemanie, również spodziewamy się mało otrzymać, a ci, którzy słuchają o jakoby nieznacznych rzeczach, grzeszą. I my sami grzeszymy nie uświadamiając sobie, z czego zostaliśmy powołani i przez kogo, i na jakie miejsce oraz jak wiele cierpienia przeszedł Jezus Chrystus z naszego powodu. Jaką zatem my damy Mu odpłatę albo jaki owoc godzien tego, co On nam dał? A ile Mu jesteśmy winni świątobliwości? Światłem bowiem nas obdarzył, jak ojciec synami nas nas nazwał, ginących nas zbawił. Jakąż zatem pochwałę Mu damy albo odpłatę w zamian za wszystko, co otrzymaliśmy? Niespełna rozumu byliśmy, oddawaliśmy pokłon kamieniom i drewnu, złotu, srebru i miedzi, dziełom ludzi, a całe nasze życie niczym innym było jak śmiercią. Ciemnotą otoczeni i pełni takiego zamglenia wzrokiem przejrzeliśmy, odrzuciwszy ten mrok, który nas otaczał, dla Jego woli. Zmiłował się bowiem nad nami i zlitowawszy się, zbawił, dostrzegając pośród nas wiele błędu i zguby oraz że żadnej nadziei zbawienia nie mieliśmy, jak tylko z Jego strony. Powołał bowiem nas nieistniejących i zapragnął, byśmy z niebytu powstali.
  Autor stara się zachęcić słuchaczy do gorliwości ukazując ich wcześniejszy stan oraz dobroć Boga, który z niego ich wyciągnął. Autor i słuchacze musieli być wcześniej poganami, ponieważ w tekście znajdujemy klasyczny – z biblijnego punktu widzenia – opis bałwochwalstwa, czyli oddawania czci idolom. Ich ówczesna sytuacja to mrok i niebyt, brak nadziei, zguba. Zbawienie jest ujęte w kategoriach nowego stworzenia – autor i zgromadzenie byli niczym, ale Bóg powołał ich do istnienia. Ponadto obdarzył ich światłem i usynowił. Ale to nie jedyny powód, dla którego słuchacze mają zapałać gorliwością. Powinni poważać Jezusa Chrystusa jak samego Boga i sędziego, przed którym wszyscy zdadzą sprawę, tym czasem jeśli się tym nie przejmują, grzeszą, a co więcej inni, którzy słyszą o Chrystusie, a widza postępowanie wiernych, również grzeszą nie czyniąc sobie z tego wiele. Wreszcie wierni winni docenić poświęcenie Chrystusa i jego litość.

--Kamil M.